Wiadomość o dzisiejszym samobójczym zamachu bombowym w Sultanahmet, najstarszej dzielnicy Istambułu, w której znajduje się Hagia Sophia, wzburzyła mnie co najmniej tak samo jak zasmuciła. Niedaleko miejsca zamachu znajduje się Grand Bazaar, gdzie całkiem niedawno Sanem, nasza przyjaciółka i przewodniczka po Stambule, pokazywała nam ‚hidden gems of the bazaar” - warsztaty, rzemieślnicze pracownie, w których bucha żywy ogień i pracują stalowe, pokryte patyną wrzeciona.

Przez mroczne korytarze dotarliśmy na dach bazaru, z którego roztaczał się wspaniały widok. Na jednej z uliczek obok miejsca zamachu piłam najlepszy na świecie ayran, słonawy napój z jogurtu, spieniony i zimny, smakował porównywalnie z szampanem ;-) W okolicznych sklepikach dotykałam mięsistych, jedwabnych tkanin, z których uszyłam poduszki. O mało co nie kupiłam niebieskich skarpeto-ciżemek ze złotymi ornamentami, i teraz żałuję, że nie kupiłam. Hipnotyzowały mnie kolory fasad i dotykałam faktur murów bazaru, zimnych, wilgotnych, pokrytych kilkusetletnią patyną i brudem.

Wpatrywałam się w taniec derwiszy w powietrzu - taniec duchów, bo płaszcze tańczyły same na wietrze. Kot - David Bowie mruczał w sklepie z dywanami nieznaną piosenkę. Przystojny manekin szykował się do roli Terminatora.

Nie chcę, żeby to kiedykolwiek zniknęło. I ciągle czeka na mnie Hagia Sophia, więc do zobaczenia.